Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/444

Ta strona została przepisana.

przyprowadzi... Czem że ja odtąd będę dla niej?... Niczem... One zagarną całe jej serce i myśli... Wszystkie moje ofiary, ani przywiązanie moje nie zdołały zatrzeć ich w jej pamięci... Powinnam opuścić ten dom... będę tu odtąd obcą, przyjętą z łaski... I znowu pozostanę samotną... obojętną dla tej, którą kochałam jak matkę, dla której byłabym gotową oddać niemal życie... Znowu sama jedna na świecie...
Róża przez całą tę noc nie przymknęła oka.
Rano obudziła się i poszła na Mszę do kościoła.
Modlitwa dodała jej odwagi i natchnęła nadzieją rychłego powrotu Janiny.
Powróciwszy na ulicę Ferou, zrobiła porządek w mieszkaniu i przygotowała śniadanie.
Tak zeszedł jej poranek.
Ponieważ była to niedziela i Róża nie udawała się do pracowni, usiadła więc przy oknie i zaczęła rozmyślać o swem smutnem życiu.
Wtem lekko zapukano do drzwi.
Róża, sądząc, że to powraca Janina, zerwała się z krzesełka i pobiegła otworzyć.
Na progu stanął człowiek młody, szykownie ubrany — powiedzmy odrazu, Jerzy Grancey i nie dając zmieszanej dziewczynie czasu na przemówienie, zapytał:
— Wszak tu mieszka pani Janina Rivat?
— Tak, panie — odrzekła Róża — ale niema jej w tej chwili w domu.
— A kiedy powróci?
— Nie wiem.
— Zresztą mniejsza o to, gdyż zdaje mi się, że mam zaszczyt rozmawiać z panną Różą.
— Tak, jestem Róża.
— Czy pani jest pewną, że niema innego imienia?
Dziewczyna zarumieniła się.
— Ależ... — wyjąkała zmieszana.