Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/445

Ta strona została przepisana.

— Czy pani jest tą samą, która przed siedmnastu laty, w ostatnich chwilach komuny, małem dzieckiem znalezioną była na rękach umierającej matki na ulicy i oddana pod opiekę rady dobroczynności publicznej?
Wyrazy: Rady dobroczynności publicznej przeraziły Różę.
Przyszło jej na myśl, że człowiek, przypominający jej te smutne chwile był wysłańcem tejże Rady i przybył, by zabrać ją do więzienia dla wymierzenia kary za ucieczkę z pod jej opieki.
Były dependent widział dobrze przestrach dziewczyny, lecz nie mógł domyślić się jego powodu.
Niech pani nie obawia się mnie — rzekł. — Przychodzę jako przyjaciel, dla spełnienia świętego obowiązku, włożonego na mnie przez rodzinę pani...
— Moją rodzinę... — powtórzyła Róża drżąco. — Więc ja mam rodzinę?
— Niech pani wysłucha mnie — rzekł Grancey tonem poważnym i przekonywającym. Chodzi o szczęście całego życia pani i być może — mojego. Niech pani nietylko wysłucha mnie uważnie, lecz i odpowie na moje, choćby się jej wydawało, niedyskretne pytania. Przedewszystkiem powinienem przedstawić się... Nazywam się wice-hrabia Grancey i jestem przyjacielem osób, które dzięki zwierzeniom pewnego, przypadkiem spotkanego człowieka, sądzą, że pani jest ich dzieckiem, utraconem w okolicznościach strasznych. Człowiekiem tym jest niejaki Juliusz Servaise.
Blanka zadrżała.
— Jestto nazwisko jednego z tych — rzekła — którzy odnieśli do merostwa jedenastego okręgu i podpisali protokół znalezienia.
— Dnia 28 maja 1871 r.?
— Tak, panie.
— Więc panu znany jest ten protokół?