Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/454

Ta strona została przepisana.

Bez namysłu podszedł do bramy i zadzwonił mocno, lecz drzwi nie otworzyły się.
Nacisnął guzik dzwonka jeszcze parę razy i również bezskutecznie.
— Niech pan nie dzwoni napróżno — odezwał się kupiec, stojący na progu swego sklepiku po drugie? stronie ulicy. — Nie otworzą panu.
Lucyan podszedł do niego i zapytał:
— Mówi pan, że nie otworzą? Dlaczego?
— Bo w pałacu niema nikogo.
— Jakto nikogo?
— Nawet psa kulawego! Pusto...
— Czy pan Rollin wyjechał?
— Już od kilku dni... a przed wyjazdem odprawił całą służbę...
— Odprawił służbę?
— Wszystkich, nawet odźwiernego, tęgiego człowieka, który codziennie rano przychodził do mnie na kieliszek koniaku. To doskonała rzecz na mgłę i zimno.
— Dlaczegóż odprawił ich?
— Panna Rollin była chorą — odrzekł kupiec.
— Chorą... panna Rollin...
— Tak, proszę pana. Wiem to od odźwiernego. Lekarze kazali jej jechać na południe, do cieplejszego klimatu...
— Lekarze — pomyślał Lucyan — jacy? D-r Germain nie był wzywany... A głośno dodał:
— Czy nie wie pan dokąd wywieziono pannę Rollin?
— Na południe, ale odźwierny nie powiedział mi do jakiej miejscowości, gdyż zapewne sam nie wiedział.
— Dziękuję panu — rzekł Lucyan i pośpiesznie udał się do księdza d‘Areynes.
Gdy opowiedział mu, co się stało, ksiądz odrzekł:
— Wiedziałem o tem.