Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/456

Ta strona została przepisana.

Wielki ogień palił się w monumentalnym marmurowym kominku, ozdobionym herbami.
Przebywający w Fenestranges od trzech dni Gilbert nie stracił napróżno tego czasu.
Przygotował apartament dla Róży, osobiście zajął się w Nancey zakupem dla niej rozmaitych przedmiotów, jak sukien, kapeluszy, co mógł uskutecznić łatwo, gdyż była ona podobnego wzrostu i miała tę samą figurę co Marya Blanka, w końcu sprowadził jej pokojową, niemkę, znającą zaledwie kilka wyrazów francuzkich.
Najęte w Nancey konie i powozy zapełniały stajnie i remizy, woźnica, lokaj i kucharka przyjęci byli do usługi na czas krótki i nikt nie domyśliłby się, że jeszcze przed trzema dniami pałac ten był pustym.
W dziedzińcu rozległ się turkot kół powozu i za chwile podróżni weszli do wielkiego przedsionka pałacu.
Lokaj otworzył drzwi sali i zaanonsował:
— Panna Marya Blanka... Pan wice-hrabia de Grancey...
— Widzisz, kochany przyjacielu — rzekł przybyły, puszczając przed siebie zmieszaną Różę — dotrzymałem słowa... przywiozłem ci twoją córkę...
Gilbert podszedł do niej i wyciągnął ramiona.
Róża, ze łzami w oczach, nie zdolna wymienić jednego słowa, padła w jego objęcia.
— Ojcze mój... ojcze mój — wyjąkała nareszcie.
— Dziecko moje kochane... moja Marylka... Moja córka, tak długo opłakiwana, poszukiwana... Moje dziecię drogie, jesteś nareszcie...
I pokrywał ją pocałunkami, w końcu padł na fotel, jak gdyby ze wzruszenia zabrakło mu sił.
Róża uklękła przy nim.
— Mój ojcze drogi — szeptała, otaczając ramio-