Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/457

Ta strona została przepisana.

nami jego szyję — więc skonczyło się już moje sieroctwo, gdyż odzyskałam cię... Będę cię tak kochała, że zapomnisz o przebyłych cierpieniach... Kocham cię już całą duszą...
— Drogie... kochane dziecko.
Grancey, przyglądając się z za kulis, jak autor dramatyczny, tryumfowi swej sztuki, patrzał z duma na ten obrazek szczęścia rodzinnego i mówił sobie:
— Oto moje dzieło...
Gilbert uważając, iż nadeszła chwila rozpoczęcia Sceny następnej, rzekł, podając mu rękę:
— Tobie to, drogi Jerzy, którego zawsze kochałem jak syna, zawdzięczam szczęście, co opromieni ostatnie lata mego życia. Nie zapomnę ci tego nigdy!
Ojcze mój — z doskonałym patosem odrzekł kryminalista numejski — jak byłbym szczęśliwym, gdybym rzeczywiście mógł zostać twym synem...
Róża podniosła na niego swe oczy załzawione i pełne uczucia wdzięczności, tem wyraźniejszego w tej chwili, że Grancey podczas przejazdu z Paryża do Fenestranges zdołał wywrzeć pewne wrażenia na jej dziewicze serce, które ze swej strony Gilbert zjednał sobie doskonale odegraną komedyą czułości ojcowskiej.
Obaj nikczemnicy osiągnęli zamierzony cel.
Gilbert dostrzegł ten wyraz wzroku Róży i pomyślał:
— Kocha go już, to dobrze. — Nie będzie przeszkody żadnej...
Głośno zaś rzekł:
— I ty, droga Blanko, zaciągnęłaś względem wice-hrabiego dług wdzięczności, gdyż jemu zawdzięczasz odzyskanie ojca. To on odszukał cię i przywiózł do mnie... Winniśmy mu wiele, ale ten ogrom