Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/458

Ta strona została przepisana.

długu nie przestrasza mnie... Znajdziemy sposób spłacenia...
Róża spuściła oczy i zarumieniła się.

XXXV.

Po dłuższej chwili milczenia Róża odezwała się.
— Niech ojciec mówi mi o mojej matce...
— Zobaczymy twoją nieszczęśliwą matkę po powrocie do Paryża. Oby dał Bóg, by odzyskując ciebie mogła odzyskać rozum.
— Będę ją pielęgnowała tak, że wyleczymy — zawołała Róża.
— I ja mam nadzieję, gdyż szczęście bywa najskuteczniejszem lekarstwem. Wtedy będzie cię błogo sławiła, jak również i tego, który wrócił cię nam i którego, zarówno jak i ja, zechce jak najprędzej nazwać swym synem.
Teraz Grancey uważając tę chwilę za najwłaściwszą do rozpoczęcia swej roli, poszedł do Róży i wzruszony, spojrzał na nią wzrokiem błagalnym.
— Wróciłeś mi pan ojca — odrzekła, podając mu rękę — i dzięki panu zobaczę moją matkę... Jestem panu wdzięczną i nie zapomnę mu tego nigdy!
Rozpromieniony Grancey z szacunkiem złożył pocałunek na ręce dziewczyny.
Gilbert gładził wąsy z widocznem zadowoleniem.
— Kochane dzieci — rzekł — zostawmy do jutra nasze sprawy rodzinne i projekty na przyszłość. Musicie być utrudzeni podróżą i głodni. Za godzinę siądziemy do stołu, idźcie więc teraz przebrać się.
Przywołał lokaja i kazał mu zaprowadzić wicehrabiego do przeznaczonego dla niego apartamentu, sam zaś podawszy Róży ramię, udał się do jej pokoju w towarzystwie pokojowej.