Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/470

Ta strona została przepisana.

Nikczemnik mówiąc to, ukląkł przed jałmużnikiem i złożył ręce błagalnie.
— Powstań — odrzekł ksiądz. — Oddawna przebaczyłem ci. — Zdziwiłem się, zobaczywszy cię tutaj, gdyż myślałem, że po stłumieniu komuny byłeś rozstrzelanym.
— Wiele wycierpiałem — odrzekł łotr, siadając na krześle.
— Podczas ostatnich dni powstania byłeś jeszcze w Paryżu...
— Nie, proszę księdza jałmużnika — odparł stanowczo.
— Więc nie w Paryżu aresztowano cię?
— Nie.
— A gdzie?
— W Champigny, dokąd schroniłem się.
— Być może, ale to niczego nie dowodzi. W nocy z dnia 27 na 28 maja byłeś jeszcze w Paryżu przy ulicy Saint-Maur.
— Nie, proszę księdza.
— W domu, w którym mieszkałeś, nr. 157... Dom ten palił się... Wszedłeś do pokoju, w którym leżała kobieta, po wydaniu dwojga dzieci na świat, Janina Rivat i pochwyciwszy kołyskę z dziećmi, uciekłeś z niemi.
— Ja! — zawołał Duplat — Ja!
— Tak, ty.
— Mylisz się ksiądz! — Widziałem cię własnemi oczyma.
— Ksiądz widział mnie!
— Widziałem cię z drugiego pokoiku, w którym ukryłem się, sądząc, iż jestem ściganym i nie chcąc pozostawić nieszczęśliwej kobiety.
— Księdzu zdawało się, że widział mnie — odrzekł Duplat. — Musiał ksiądz widzieć kogoś podobnego do