Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/471

Ta strona została przepisana.

mnie... Nie porywałem żadnej kołyski! Przysięgam księdzu, że naówczas nie byłem w Paryżu!
— Nie przysięgaj! Jestem pewnym tego, co mówię. Rysy twarzy twojej zanadto dobrze przechowały się w mojej pamięci, bym wziął kogo innego za ciebie.
— A jednak ksiądz omylił się... To nie ja byłem.
— Więc zaprzeczasz?
— Naturalnie! — Oskarża mnie ksiądz o występek, którego nie popełniłem. Dlaczego miałbym się dopuścić go? Miałbym tylko kłopot.
— Kto wie? — odrzekł ksiądz, patrząc mu w oczy.
Duplat nie spodziewał się tych słów, więc usłyszawszy je, zadrżał i omal nie utracił pewności siebie.
— Opowiada mi ksiądz rzeczy — odrzekł, odzyskując zimną krew — o których nawet we śnie nie marzyłem... Jeszcze na trzy dni przed upadkiem komuny uciekłem do Champigny i nie wracałem już do Paryża... nie mogłem więc być przy ulicy Saint-Maur!
— Wszystko to nie przekonywa mnie! — odrzekł ksiądz. — Przywołałem cię do siebie nie dlatego, by postąpić z tobą jak z nieprzyjacielem, nie myślę wcale zdradzać tajemnic twoich... Pragnę uwolnić duszę twoją od wyrzutów, które prędzej lub później odezwą się. Słuchaj, Duplat, żądam od ciebie tylko trochę litości nad biedną istotą, która przez tyle lat cierpiała z twego powodu. Nie opieraj się... kilku słowami możesz okupić wiele błędów...
— Cóż ja odpowiem księdzu? — rzekł Duplat, wzruszając ramionami. — Więc mam skłamać? Nie zabierałem tych dzieci i nie widziałem ich! Nie wiem gdzie one są!
— Wiesz i jednem słowem mógłbyś powrócić spokój i szczęście biednej kobiecie. Janina Rivat, która cię dotychczas przeklinała, jeżeli oddasz jej dzieci, błogosławić cię będzie.