Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/49

Ta strona została przepisana.

Na przecięciu ulicy Bourdon z bulwarem Richard-Lenoir wznosiła się olbrzymia barykada, ułożona z wywróconych wozów, worków z piaskiem, kamieni brukowych i pak starej bielizny, przeznaczonej dla szpitali.
Naczynia z naftą, otoczone słomą trzęsioną, oczekiwały na podpalaczów i podpalaczki.
Za oknami wszystkich domów, zamienionemi na strzelnice, ukrywali się gotowi do walki powstańcy.
Były to resztki wszystkich korpusów wszelkiej broni; oficerowie i żołnierze, wygalonowani, przybrani w pióropusze, tworzyli istną maskaradę piekielną, śmieszną, lecz zarazem straszną.
Na środku placu wznosiła się odrapana od pocisków kolumna Lipcowa z geniuszem wolności, depczącym jedną nogą kulę złotą i otoczony dymem pożarów.
U jej to stóp miał zakończyć się ten krwawy melodramat.
Nagle na wszystkich frontach wojsk regularnych zagrzmiała kanonada.
Powstańcy odpowiedzieli z zapałem, godnym lepszej sprawy.
Lecz, podczas gdy na każdej barykadzie nachyleni nad działami kanonierzy nabijali działa i strzelali bez przerwy, gdy walczący: mężczyźni, kobiety, dzieci stojąc, klęcząc, lub leżąc sypali salwami strzałów karabinowych na wojska regularne, a z za domów, okien, ze wszystkich piętr padały kule z ukrycia — jeden batalion strzelców, wpadłszy na tyły powstańców, rozwinął się w tyralierkę i rozpoczął morderczy ogień.
Ogromny wrzask podniósł się z szeregów komunistów.
— Jesteśmy zgubieni! Jesteśmy zgubieni! — wrzasnęły setki głosów.