Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/491

Ta strona została przepisana.
XLII.

Nadchodziły święta Bożego Narodzenia.
Od tygodnia już jałmużnik więzienia la Roquette miewał wieczorem w kościele św. Sulpicyusza konferencje, na które przybywało wielu pobożnych, pragnących słyszeć mówcę, którego słowa trafiały wszystkim do duszy.
W wigilię Bożego Narodzenia napływ wiernych był większym niż zazwyczaj.
Wspaniała świątynia szczelnie była zapełniona, pod sklepieniem rozlegały się uroczyste dźwięki organów i śpiew.
Duplat i Grancey ulokowali się oddzielnie po obu stronach wejścia.
Obaj zakrywszy twarz rękami, wydawali się pogrążonymi w modlitwie.
Gdy ucichły ostatnie dźwięki organów, ksiądz d’Areynes ubrany w komżę i stułę wyszedł z zakrystyi i udał się na ambonę.
W kościele nastąpiła cisza.
Mówca słowami prostemi, lecz obrazowo, wypowiedział ten poemat wspaniały, zacząwszy od stajenki betlejemskiej aż do pagórka Golgoty, poemat cudowny, według którego Bóg zapragnął dla zbawienia świata urodzić się na słomie i umrzeć na krzyżu.
Gdy skończył, oczy wzruszonych słuchaczy pełne były łez.
Kościół szybko zaczął opróżniać się.
Jałmużnik powrócił do zakrystyi, gdzie parafialne duchowieństwo winszowało mu wymowy.
Wtedy Grancey wszedł do kaplicy Matki Boskiej oświetlonej już tylko wiszącą u sklepienia lampą i ukląkł na klęczniku
, stojącym blizko ołtarza.