Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/499

Ta strona została przepisana.

rzewał jego uczciwość i dobrą opinię zakładu, którym z takiem powodzeniem kierował przez dwadzieścia lat.
Wprawdzie był zabezpieczony od odpowiedzialności, lecz to nie wystarczało mu.
Z wiekiem człowiek staje się lękliwym.
Gdy myślał o strasznych dramatach, zakończonych tajemnie pomiędzy czterema ścianami celi, których zakład jego tyle razy był widownią, zaczynał doznawać wyrzutów sumienia.
W końcu, wobec argumentu brata, że odmowa mogłaby pociągnąć zgubę ich obu, uspokoił się, lecz postanowił z nową pacyentką postąpić według uznania własnego, nie krępując się zobowiązaniami, zaciągniętemi względem byłego infirmera numejskiego, obecnie Wice-hrabiego de Grancey.
Przejrzał papiery i przekonał się, że sporządzone były legalnie.
Następnie udał się wraz z bratem do nieszczęśliwej dziewczyny, zapisanej w księdze zakładu pod nazwiskiem Aliny Eugenii Pertuis.
Marya Blanka, której Ptotr uważał za właściwe dawać niewielkie dozy belladony, będąc przekonanym, że działa w interesie doktora Renégo, była już tylko cieniem siebie samej: pamięć jej zanikła, inteligencya już tylko kiedy niekiedy objawiała odbłyski słabe.
Doktór zadrżał, zobaczywszy straszne skutki, wywołane trucizną.
— To już zanadto podłe! — zawołał oburzony do zdumionego brata. — Nie pozwolę na śmierć tej dziewczyny! Nie chcę zakończyć moją karyerę wspólnictwem w zbrodni! Nie tylko nie pozwolę jej umrzeć, lecz oddam w ręce sądu sprawców tego zabójstwa.
— Na seryo myślisz uczynić to? — zapytał Piotr przestraszony.
— Uczynię.