Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/503

Ta strona została przepisana.

Była ona, jak wszystkie inne umeblowana bardzo przyzwoicie, ogrzana za pośrednictwem kaloryfera, światła i powietrza miała pod dostatkiem, słowem wcale nie była podobną do więzienia.
Mieszkanka tej celi była kobietą dwudziestopięcioletnią, o twarzy bladej, smutnej, z oczyma zaczerwienionemi od łez.
— Obłąkana z rozpaczy z powodu zawodu w miłości — objaśnił d-r Giraux. — Nieuleczalna... Biedna kobieta, wiele cierpi... Śmierć byłaby dla niej dobrodziejstwem.
Udali się do celi drugiej, następnie do trzeciej.
Infirmerka otworzyła drzwi celi, oznaczonej nr. czwartym.
Gęste firanki, szczelnie zapuszczone, prawie zupełnie nie przepuszczały światła.
— Usuń firanki — rzekł d-r Giraux do infirmerki.
Gdy infirmerka spełniła polecenie, Lucyan spostrzegł na łóżku młodą dziewczynę, lecz nie śpiącą.
Utkwiony w przestrzeń wzrok był bez wyrazu, nawet bez życia, drobne, przezroczyste ręce założone były na głowę.
Obaj lekarze podeszli ku niej.
Nagle Lucyan krzyknął przerażony, cofnął się i tak zachwiał, że zmuszony był oprzeć się na ramieniu d-ra Giraux.
— Co panu się stało? — zapytał zdumiony dyrektor zakładu.
Ale młody lekarz nie był w stanie wypowiedzieć ani słowa.
Po kilku chwilach dopiero głosem stłumionym wyjąkał:
— Marya Blanka... Marya Blanka...
— Co panu jest? — powtórzył d-r Giraux.