Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/515

Ta strona została przepisana.

zumiecie panowie dobrze, że musiał zawczasu umówić się z swym zięciem o podział majątku.
— To rzecz możliwa — odrzekł ksiądz.
— Ale to nie wszystko.
— Cóż jeszcze?
— Zapomniał ksiądz o jego pogróżkach unieważnienia testamentu za pośrednictwem swego zięcia.
— Na to nic nie poradzimy.
Notaryusz ze zdziwieniem spojrzał na księdza, skąd mu się wziął ten spokój? Dlaczego nie obchodzą go dzisiaj groźby, które niedawno brał tak gerąco do serca?
Ksiądz zrozumiał jego myśl, lecz stosując się do wytkniętego sobie planu, nie uważał za właściwe wytłomączyć się.
— Czy jesteś pan pewnym, że to nie plotka?
— Nie, gdyż pierwsza zapowiedź w merostwie w kościele została ogłoszoną. Zresztą, jeden z moich kolegów przychodził do mnie jako nowy notaryusz rozdziny d‘Areynes dla zredagowania intercyzy, zastrzegającej rozdział majątków, wymagany przez testament hr. Emanuela. Widocznie, chcą udać, że szanują jego wolę, żanim przystąpią do unieważnienia go.
— Kiedy kontrakt ślubny ma być podpisany?
— Za cztery dni, więc w sobotę.
— O której godzinie?
— O dziesiątej wieczorem, zaraz po obiedzie, wyprawionym przez Gilberta Rotlina notaryuszom i świadkom państwa młodych.
— Jak się nazywa narzeczony?
— Wice-hrabia Jerzy de Grancey.
Ksiądz i Lucjan jednocześnie krzyknęli ze zdziwienia.
— Czy panowie znają go? — zapytał notaryusz.
— Tylko ze słyszenia.