Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/518

Ta strona została przepisana.

Ksiądz d’Areynes i Lucy an słuchali słów Janiny i wzruszeni, drżąc z oburzenia i zgrozy.
— O jakiej dziewczynie mówisz, Janino? — zapytał ksiądz, wiedząc naprzód jaką otrzyma odpowiedź.
— O kim mówię? O Róży, tej młodej infirmerce, która taką troskliwością otaczała mnie w szpitalu w Blois i kochała tak, że uciekła ztamtąd do mnie do Paryża; o tej, którą miałam przy sobie i kochałam jak córkę rodzoną! Zabrali ją!... zabili!...
Teraz wszystkie wątpliwości księdza d’Areynes znikły, jego dotychczasowe podejrzenia zarysowały mu się w umyśle jako fakty wyraźne, prawie namacalne!
I Lucyan zaczynał domyślać się prawdy.
— Czy to ta sama dziewczyna, co tak podobna do córki pani Rollin, że spotkawszy ją w kościele św. Sulpicyusza, wziąłeś jedną za drugą?
— Ta sama, proszę księdza.
— Czy ona niema nazwiska?
— Nie ma.
— Więc jest dzieckiem znalezionem?
— Tak, i zadeklarowanemu w merostwie jedenastego okręgu 28 maja 1871 r.
— Przez kogo?
— Przez jakiegoś p. Juliusza Servaise‘a.
— Juliusza Servaise‘a? — powtórzył ksiądz.
— Tak... Wręczyła mu ją matka umierająca na ulicy la Roquette...
— Ależ — zawołał Rajmund — dziewczyna ta zapisaną jest w księdze merostwa tego samego dnia co panna Marya Blanka, córka pani Rollin!
— Janino — rzekł ksiądz tonem uroczystym — ufaj Bogu, nie trać nadziei. Bóg ulitował się nad tobą i spełni twoje pragnienia!...
— Bóg ulitowa1, się i spełni moje pragnienia? —