Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/52

Ta strona została przepisana.

Nagle wejście męża Henryki powiększyło jego przestrach.
— Jak stoi sprawa? — zapytał głosem zdławionym.
— Wszystko skończone — odrzekł Gilbert. — Komuna nie żyje, wersalczycy są panami Paryża, ogłoszono stan oblężenia i administracyę miejską oddano w ręce merów... Trzeba uciekać...
— Dlaczego?
— Gdyż we wszystkich domach odbywają rewizye, zabierają broń i uprowadzają skompromitowanych. Z pewnością przyjdą i do mnie.
Przeniosę żonę. Rozumiesz pan, iż nie możesz bawić tu dłużej.
Duplat zbladł jak płótno.
— Na ulicy mogą mnie poznać, zaaresztować, rozstrzelać?
— Lękasz się pan?
— Ludzie lękają się nawet mniejszych rzeczy.
— A jednak pozostając tutaj, oddasz się sam w ich ręce. Czem wytłumaczysz pan swoją obecność? I sam nie ocalisz się i mnie skompromitujesz... Powinieneś pan pomyśleć, o spełnieniu zaciągniętych względem mnie zobowiązań.
— Pańskie sto pięćdziesiąt tysięcy franków nie warte mojej głowy — gwałtownie odrzekł Duplat.
Teraz Gilbert przestraszył się.
Co będzie, jeżeli wspólnik ten nie zechce dokończyć tak pięknie rozpoczętego dzieła, od którego zależy przyszłość jego?
— Dziwię się, iż nie rozumiesz! pan — odrzekł — iiż pozostając tutaj, narażasz się sto razy więcej, niż gdzeindziej! Jeżeli zastaną pana z drugą córką Janiny Rivat, to czem wytłumaczysz się? Jakież ja mogę dać objaśnienie? Cała sprawa wyda się!... Prędko dowiedzą się kim jesteś, gdyż znają cię w całym domu,