Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/522

Ta strona została przepisana.

Wtem, tuż przy chodniku, przed pałacem zatrzymała się dorożka, z której wyszedł ksiądz, zadzwonił u drzwi i uszedł na dziedziniec a następnie do pałacu.
Odźwierny skłonił się przed nim z uszanowaniem.
— Co tu robi ksiądz w tym domu szatańskim — zauważył Rajmund — to rzecz podejrzana...
Rrzeczywiście — odrzekł Lucyan.
— Gdy wyjdzie, należy pójść za nim.
— Masz słuszność, ale do tego nie potrzeba dwóch. Wracaj do księdza d’Areynes i powiedz mu co zauważyliśmy. Jutro przyjdę po ciebie o pierwszej po południu.
— I pan zostanie tu nic nie jedząc! — rzekł lotaryńczyk.
— Przyniesiesz mi parę bułek, kawałek szynki lub serdelków i pół butelki wina czerwonego... to mi wystarczy... Kup nadto świecę.
Rajmund spełnił polecenie, poczem udał się na ulicę Tournelle.
Lucyan jedząc powoli szynkę i popijając winem, ani na chwilę nie odchodził od okna.
Czas upływał.
Wybiła godzina ósma, następnie dziewiąta, w końcu o pół do dziesiątej Lucyan spostrzegł Gilberta w oświetlonym przedsionku, a za nim dwie osoby: księdza, którego widział wysiadającego z dorożki i jakiegoś bardzo szykownego młodzieńca.
To musi być wice-hrabia Grancey — pomyślał młody lekarz.
I jak wicher z piątego piętra puścił się po schodach na dół.
Gdy wychodził na ulicę, drzwi pałacu d’Areynes otworzyły się i przepuściły księdza, oraz jego towarzysza, którzy, postępując razem i rozmawiając z zajęciem, zwrócili się na ulicę Bonapartego.