Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/523

Ta strona została przepisana.

Lucyan nasunął kapelusz na oczy, niższą część twarzy zakrył kołnierzem paltota i udał się za nimi.
Na placu św. Sulpicyusza, Grancey — gdyż był to on — uścisnął rękę swego towarzysza i siadając do dorożki, rzekł do woźnicy o tyle głośno, że Lucyau usłyszał:
— Ulica Baumartin nr. 22.
Ksiądz pieszo poszedł dalej.
Młody lekarz nie tracąc go z oczu, szedł za nim w odległości dziesięciu kroków i wkrótce spostrzegł go wchodzącego do jednego z domów przy ulicy Bonapartego.
— Dość będzie na dzisiaj — rzekł Lucyan, notując sobie w pamięci numer domu. Jutro będę wiedział jak ten ksiądz nazywa się.
Przywołał dorożkę i kazał się zawieźć do hotelu na placu Bastylli, w którym zamieszkał po przybyciu do Paryża.
Po bezsennie spędzonej nocy, gdyż gwałtowne wzruszenie nie dozwalało mu zasnąć, wstał następnego dnia o siódmej rano i pieszo udał się na ulicę Bonapartego.
Po przybyciu do domu, do którego poprzedniego wieczora wszedł śledzony przez niego ksiądz, zapytał odźwiernego:
— Wszak tutaj mieszka ksiądz Bernard?
— Nie, proszę pana.
— Zdaje mi się jednak, że jakiś ksiądz mieszka w tym domu?
— Rzeczywiście i już od trzech tygodni, ale nazywa się ksiądz Libert.
— Dziękuję panu... Widocznie dano mi mylny adres.
Pozostawało panu Kernoël przekonać się, czy ów elegant wczorajszy był wice-hrabią de Grancey.