Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/527

Ta strona została przepisana.

jąc tej niespodziewanej interwencji księdza, lecz przeczuwając jakąś scenę, straszną.
Wreszcie Gilbert spostrzegłszy, iż przestrach jego może wywołać pewne podejrzenie, zapanował nad nim i tonem imponującym rzekł:
— Co znaczy ta niesmaczna komedya, mości księże d‘Areynes? Po co pan przybyłeś, skoro nikt go nie wzywał?
— Przyszedłem zapytać coś pan uczynił ze swą córką Maryą Blanką! — odrzekł ksiądz.
— Maryą Blanką? — powtórzył Gilbert wzruszając ramionami. — Czy wraz ze zmysłami straciłeś pan i wzrok? Przecież patrzysz pan na Maryę Blankę!
I ręką wskazał siedzącą na krześle i płaczącą Różę.
— Kłamiesz pani To nie Marya Blanka!... Marya Blanka tam! — zawołał ksiądz wskazując drzwi, któremi wszedł do salonu.
Te drzwi otworzyły się i rzeczywista Marya Blanka, wsparta na ramieniu Janiny Rivat, przekroczyła próg.
Za niemi widać było postępujących: doktora Renege Giraux i jego brata Piotra.
Na widok żebraczki od św. Sulpicyusza Róża uśmiechnęła się przez łzy i zawołała:
— Mamo Janino!... ach! kochana mamo Janino!...
Trzej nikczemnicy widząc swoje ofiary, które uważali za nieżyjące, zrozumieli, że wszystko zostało odkryte i że jedyna nadzieja ratunku pozostawała w ucieczce.
Z pochylonemi głowami rzucili się ku drzwiom, ale za niemi stali już agenci policyjni z rewolwerami w rękach.
Na widok wymierzonej ku sobie broni, cofnęli się, drżąc z przerażenia i wściekłości.