Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/54

Ta strona została przepisana.

Pragnął żyć, ażeby użyć uciech, jakich doznać można za piętnaście tysięcy franków już posiadanych i sto pięćdziesiąt tysięcy franków, spoczywającyh w kieszeni w formie obligów.
Naprzeciw domu ulica była pustą, ale na przecięciu z ulicą Zieloną Duplat spostrzegł grupę żołnierzy, którą otaczało kilkanaście osób z ludu, przeważnie kobiet.
Duplat nie ufał szczególniej kobietom i bał się ich długiego języka.
Będąc znanym i znienawidzonym, zwłaszcza przez sklepikarzy, nie odważył się pójść w tym kierunku, byłoby to bowiem szaleństwem, zawrócił więc na ulicę Roquette, gdzie również słała gromadka żołnierzy, ale mniej towarzyskich.
Nasunął kapelusz na oczy, wcisnął głowę w ramiona i przytuliwszy dziecko do piersi, jak prawdziwy ojciec, przyśpieszał kroku drżąc ze strachu przed każdym spotkanym przechodniem.
Na placu Roquette jeden pułk piechoty zamykał wszystkie wyjścia i pilnował bram dwóch więzień, do których setkami spędzano pochwyconych komunistów.
Chciał minąć placówkę, lecz zatrzymano go.
W tych chwilach strasznych, zaledwie po ukończeniu walki zajadłej, żołnierze nie przebierali w wyrażeniach i traktowali przechodniów bardzo brutalnie.
— Z kąd idziesz, podpalaczu? — zapytał sierżant.
— Dokąd uciekasz? — zawtórował drugi.
— Śmierdzisz prochem...
— Pokaż ręce...
— Umyj pysk i odsłoń go...
— Co niesiesz?
— Czemu nie odpowiadasz?
— Nie odpowiadam, bo wszyscy naraz krzyczycie i nie dajecie czasu na odpowiedź — z zimną krwią