Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/55

Ta strona została przepisana.

odrzekł ex-kapitan. Widzicie, że niosę dziecko i idę do merostwa jedenastego okręgu zapisać je do akt stanu cywilnego. Ukrywaliśmy się w piwnicy z obawy pocisków.
I mówiąc to, pokazał dziewczynkę, która, odkryta nagle, zaczęła płakać.
— Dobrze... możesz iść!
Nieco dalej zatrzymano go powtórnie i znowu badano.
Dziecko Janiny Rivat było dla niego listem bezpieczeństwa.
Szedł dalej, co kilka kroków spotykając pikiety żandarmów prowadzących więźniów, lub nosze z rannymi i trupami zbieranemi z ulicy.
Na placu Woltera zatrzymano go po raz ostatni, zadowolono się odpowiedzią i przepuszczono.
Parter merostwa zajęty był przez dwie kompanie piechoty; wszędzie połyskiwały szable i bagnety.
Żołnierze, utrudzeni od tygodnia trwającą uporczywą walką, mieli twarze blade, wynędzniałe, okopcono dymem prochu, mundury podarte i zabłocone.
Niektórzy skrzyżowawszy ręce na lufie karabina, spali stojąc, inni uwijali się na chodnikach około kotłów.
W rynsztokach leżały kupy mundurów powstańczych, czapki, szable połamane, kolby karabinowe i lufy pokrzywione, a nieco dalej znowu trupy, lub ranni ociekający krwią.
Obok stały grupy kobiet płaczących, z dziećmi czepiającemi się ich spódnic, matek i wdów domagajających się chleba, oddania mężów lub braci, zaginionych, może aresztowanych.
Duplat uczuł dreszcz przebiegający po calem ciele.
Przychodziła mu myśl, że dobro walnie wpadł w paszczę wilka, ale już nie czas było cofać się.