Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/56

Ta strona została przepisana.

Szedł dalej, udając pewnego siebie i przebył bramę merostwa.
Dziedziniec przepełniony był żołnierzami, policyą i szpiegami.
— Dokąd idziesz? — zapytano go.
— Idę złożyć deklaracyę o urodzeniu tego dziecka.
— Możesz iść.
Wszedł na schody, następnie na korytarz i korzystając z chwili, w której nikt na niego nie patrzał, otarł pot z czoła.
Nagle drzwi, przed któremi zatrzymał się, otworzyły się i jakiś człowiek, spostrzegłszy go, wydał okrzyk zdziwienia.
Był to Merlin, tajny agent wersalski.
— Czyś ty zwaryował? — zapytał zdumiony. — Więc chyba sam chcesz by rozstrzelali cię? Pocoś przyszedł tutaj, gdzie tyle osób cię zna?
Duplat z zieleniał.
— Przyszedłem złożyć deklaracyę o znalezieniu tego dziecka — rzekł odkrywając je.
— Powiedz prawdę, gdzieś je ukradł?
— Nie ukradłem, lecz uratowałem — rzekł.

XXXV.

— Tyś uratował? No, no! Gdzie?
— Na ulicy la Roquette.
— Jakim sposobem?
— Szedłem tam do jednego z przyjaciół, u którego chciałem się ukryć, ażeby przeczekać najgorętsze chwile, a następnie opuścić Paryż. Myślałem, że tam jest spokojnie, tymczasem natknąłem się na toczącą w pobliżu walkę. Pociski padały naokoło i domy za mną zaczęły się palić. W chwili gdym dochodził do mej kryjówki, grad kartaczy przegrodził mi drogę. Ca-