Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/59

Ta strona została przepisana.

stąpi metrykę, prawdopodobnie bowiem nie składano deklaracyi urodzenia. Urządź się wreszcie tak, aby nawet po dwudziestu latach można było udzielić objaśnień osobom, które chciałyby zasięgnąć wiadomości o dziecku.
— Dobrze, panie merze, ale kancelarya przytułku jeszcze nie funkcyonuje.
— A nie masz pan listy kobiet, którym powierzają dzieci podrzucone?
— Mam.
— Więc wybierz pan jaką, mieszkającą najbliżej Paryża, dziecko bowiem zapewne potrzebuje szybkiej pomocy.
— Lecz kto je odwiezie?
Bystry Merlin skorzystał z tego pytania:
— Może odwieźć sam wybawca — rzekł.
— Czy zechce pan spełnić ten czyn dobry? — zapytał mer, zwracając się do Duplata.
— Bardzo chętniej panie merze — rzekł ex-kapitan, a w duchu pomyślał: — Ach, szelma Merlin, jaki sprytny! Daje mi najlepszy sposób opuszczenia Paryża i dostania się do Champigny.
— Odwiozę go — mówił dalej Merlin — do bramy Bharenton, lecz będę prosił pana mera o wydanie w tym celu listu bezpieczeństwa, który następnie zawizuję w komisaryacie.
— Dobrze — odrzekł mer. — Żegnam panów.
Urzędnik wraz z Merlinem i Duplatem wyszli z gabinetu i udali się do biura, gdzie zajęli się sporządzeniem protokółu.
— Pańskie imię, nazwisko? — zapytał Duplata.
— Juliusz Servaize.
— Gdzie pa mieszka?
— Przy ulicy la Roqutte, nr 22, dom spalony — odrzekł Merlin.