Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/60

Ta strona została przepisana.

a pan, panie Merlin?
— Alfons Izydor Merlin, ulica Boulets, nr 14.
— Czy nie wiecie panowie numeru spalonego domu, z którego wyszła matka tego dziecka?
— Nie, panie. Cały szereg domów stał w płomieniach, zresztą trudno było pod gradem kul myśleć o numerze.
— I o matce nic pan nie wie?
— Nic.
— Czy dziecko, gdyś pan je podjął, zawinięte było w tę samą kołderkę i bieliznę co teraz?
— W tę samą.
— Niech pan podyktuje mi szczegółowy jej opis.
Duplat spełnił żądanie.
— Czy na bieliźnie dziecka niema jakiego znaku?
— Nie wiem.
— Proszę zobaczyć.
Merlin odsłonił dziecko, które zaczęło płakać.
Biedna istotka miała na sobie tylko koszulkę perkalową.
— Na bieliźnie jest znak R.
— Czy niema na ciele znaków szczególnych?
— Niema — odrzekł Merlin po obejrzeniu dziecięcia.
— Ile może mieć życia?
— Najwyżej trzy dni i musi mieć rogatą duszę, skoro jest tak spokojne i ma się dobrze, choć przez tyle godzin pozostaje bez pokarmu.
— Panie Merlin, niech pan uda się z niem do apteki i poprosi o przygotowanie mu jakiego napoju, a ja tymczasem z panem Servaize dokończę protokółu.
— Masz pan słuszność — odrzekł agent i wyszedł.
Po dziesięciu minutach powrócił z jakimś płynem mlecznym i łyżką.