Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/69

Ta strona została przepisana.

pragnąłbym, aby nikt nie wiedział, że jestem w Champigny i w twoim mieszkaniu.
— A mówiłam ci, że to źle się skończy! Nie chciałeś mnie słuchać.
— Miałaś słuszność... lecz stało się... Nie mówmy o tem.
Palmira objęła ramionami szyję łotra i ze współczuciem patrząc mu w oczy mówiła:
— Szczerze mi ciebie żal. — Więc szukają cię... Ach, czemu nie słuchałeś mojej rady? Wiedziałam, że cała ta wasza komuna była blagą i nie mogła trwać długo! Wszyscy jej przywódzcy byli to błazny, myślący tylko o napchaniu swych kieszeni! Nie rozumiem co z tobą się stało, żeś przyłączył się do nich. Ot, do czego doprowadzili cię!
I znowu uścisnęła go serdecznie.
— Powtarzam, żem popełnił głupstwo — odrzekł — lecz cóż chcesz, moja droga, ufałem im. Dziś trudno już to cofnąć, należy czekać aż zapomną...
— Cóż teraz? Odwet?
— Straszny!
— To samo mówią ci, co przybyli z Paryża.
— Czy bardzo jesteś skompromitowany?
— Dość mocno... Byłem głupi i rwałem się nagrzód... Zadenuncyowano mnie...
— Zadenuncyowano! — powtórzyła przestraszona Palmira. — A to nikczemni! I gdyby cię ujęto, co zrobiono by?
— Rozstrzelanoby.
— Boże miłosierny! Cóż myślisz uczynić dla zmylenia pogoni za sobą.
— Chciałem przez kilka dni ukryć się u ciebie.. Nie wiem czym dobrze zrobił licząc na ciebie...
— Kpisz czy o drogę pytasz? — Zawsze rachuj na mnie. Uczynię dla ciebie wszystko, chociażbym sama,