Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/74

Ta strona została przepisana.

— Trzej nasi lokatorzy z zapartym oddechem oczekiwali jej rezultatu.
Pomimo wytężonej uwagi, z jaką przysłuchiwali się zgiełkowi ulicznemu, żaden z nich nie słyszał krzyku padającego na schodach księdza.
Kanonada i huk dział głuszyły wszystkie inne głosy.
Nagle rozległy się uderzenia kolbami strzelb w drzwi wiodące na ulicę i głosy:
— Otwórzcie! to wojsko wersalskie...
Pan Lettland uchylił żaluzye i wyjrzawszy na ulicę, odrzekł:
— Poczekajcie, zaraz otworzę!
— Prędzej! — zawołał oficer. — Potrzebujemy zająć wasze okna! — Idę... — rzekł chirurg i zamknął żaluzye.
— Boże mój! Boże! — wołała pani Lebland na pół zywa, — będą się bili w domu... Wszyscy zginiemy!
— Jezu miłosierny! ulituj się nad nami! — szeptała Magdalena.
— Nie lamentujcie, owszem cieszcie się — rzekł chirurg — bo to nasi obrońcy. Magdaleno, weź świecę i chodź zemną otworzyć im.
Wyszli z pokoju, lecz na schodach pan Lebland natknąwszy się na jakieś ciało, cofnął się o krok.
— Trup!... Jakiś ksiądz...
Magdalena uklękła przy ciele i oświetliła jego głowę.
— Ksiądz wikary... Nie żyje!... Boże wielki!...
Uderzenia w drzwi wznowiły się gwałtowniej.
— Otwórzcie! — wołano już groźnie.
Pan Leblond podbiegł do drzwi i otworzył je.
— Dlaczego zwlekałeś pan tak z otworzeniem?-surowo zapytał oficer.
— W całym domu jest nas tylko troje — odrzekł chirurg — ja i dwie stare kobiety. Nie posiadamy mło-