Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/84

Ta strona została przepisana.

Dwaj starzy, wytrawni agenci, wyćwiczeni w swym zawodzie jeszcze za czasów cesarstwa, chłopy silne jak dęby, a sprytni jak lisy, niejacy Boulard i Duclot wysłani zostali do Champigny.
Gilbert umyślnie nie wskazał szczegółowego adresu Palmiry, nie chciał bowiem, aby Duplat, w razie ujęcia go, powziął podjrzenie na niego. Będąc człowiekiem niezmiernie przezornym i przygotowanym zawsze na wszelkie niespodzianki, zawczasu zabezpieczał siebie furtką do odwrotu.
Nadszedł czwartek.
Boulard i Dulot, przebrani za mularzy poszukujących roboty, o ósmej rano wysiedli z pociągu w Champigny, zarówno jak Duplat przed czterema dniami przebyli Marnę łodzią i stanąwszy na drugim brzegu, zaczęli się oryentować.
— Gdzie teraz dowiemy się o naszej praczce? — zapytał Boulard.
— Gdzie? W tej pralni — odrzekł Duclot, zostawiając u brzegu statek będący własnością niejakiego Bordier, mającego cztery fachy, był bowiem właścicielem pralni, kąpieli zimnych, rybakiem i restauratorem.
— Masz słuszność. Chodźmy tam.
Weszli po drewnianym pomoście na statek, na którym klęcząc przy swych ławeczkach pracowały praczki, urozmaicając sobie robotę wesołą rozmową i śpiewem.
— Czego panowie życzą sobie? — zapytał właściciel pralni, podchodząc ku nim.
— Chcielibyśmy co przekąsić i wypić. Co pan masz?
— Mam chleb, ser, wino białe...
— A dobre?
— Jak najlepsze, po franku butelka.
— Prosimy podać.