Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/85

Ta strona została przepisana.

— Niech panowie idą na górę, a ja zaraz przyniosę sam, gdyż żona jest w pralni a córka przy łazienkach.
Boulard i Duclot przebyli schody, następnie długi korytarz, ciągnący się wzdłuż kabin kompielowych i weszli do obszernej sali, zastawionej stolikami i krzesłami.
Na jednym ze stolików Bordier postawił swym gościom butelkę wina i przekąskę.
— Jesteście panowie mularzami? zapytał, spoglądając na poplamione wapnem ich bluzy.
— A tak — odrzekł Boulard.
— Cóż, roboty jest dość?
— A jest trochę.
I u nas jej nie brak. Prusacy i komuniści napalili wiele domów.
— To prawda.
Boulard napełnił szklanki i jedną z nich podsuwając gospodarzowi zakładu, zapytał:
— Napijesz się pan z nami?
— Dobrze, takiej propozycyi nie odrzuca się.
— Więc przynieś pan jeszcze jedną butelkę i szklankę.
Boulard spełnił żądanie i wszyscy trzej zajęli miejsca i stuknęli się szklankami.
— Nie gniewasz się pan chyba, że komuna została zduszoną... Jesteś pan przynajmniej teraz spokojnym?
— Nie widzieliśmy jej tutaj — odrzekł Bordier — i handel jakoś szedł. Ludzie tak samo jedli i kąpali się i praczki prały bieliznę jak gdyby nic nie zaszło. Nie zarabiało się wiele, ale też i nie traciło się, a to rzecz najważniejsza.
— Ba! pan miałbyś tracić? będąc na raz restauratorem, rybakiem, właścicielem łazienki i pralni!
— A jak się wiedzie mojej siostrze? — zapytał