Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/89

Ta strona została przepisana.

Duplat nie miał już wątpliwości: ktoś miał interes do niego.
Podszedł do drzwi, otworzył je po cichu i nie odpowiadając, obserwował furtkę, do której stukano.
Przez szeroką szparę pomiędzy drzwiami i nierówną w tem miejscu ziemią dojrzał parę grubych trzewików, na które zwieszały się pantalony z płótna niebieskiego.
Duclot utłyszał szelest otwiersnych drzwi domu.
— Ktoś jest — szepnął do ucha Boularda.
A głośno zawołał znowu:
— Panie Servaize! otwórz pan! Interes pilny i ważny!
— To nie głos Merlina — myślał Duptat. — A może to jaki posłaniec od niego?
Kapitan drżał od stóp do głowy, ale dręczony niepewnością, odważył się zapytać?
— Kto pan jesteś? Czego chcesz?
I popełnił ogromne głupstwo, Duclot bowiem, pewny już powodzenia, odrzekł:
— Przychodzę od jednego z pańskich przyjaciół.
— Od Medina? — naiwnie zapytał Duplat.
Sprytny agent wlot skorzystał z tej niezręczności.
— Od Medina — odrzekł. — Otwórz pan; chodzi o rzecz bardzo ważną dla pana... potrzebuję pomówić z nim natychmiast...
— Poczekaj pan chwilę, pójdę po klucz — odrzekł i udał się do mieszkania.
— A teraz baczność! — szepnął Duclot do Boularda. — Skoro tylko otworzy drzwi, pięścią między oczy i za kark! Gdybyśmy nie mogli dać mu rady, to kulą w nogę... wtedy nie ucieknie.
— Bądź spokojny, ułatwimy się z nim...
Boulard wyjął z kieszeni jedwabny sznurek i wsunął go w rękaw.