Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/10

Ta strona została przepisana.

— O tak do licha, trzeba było. Ale jak się do tego wziąść. Byłem w matni, kiedy się idzie niepodobna się zatrzymać.
— Zaufanie nas gubi. Gdyby nie to, rzemiosło szłoby dobrze.
— Masz pan zupełną słuszność. Trzeba niedowierzać całemu światu.
— Ba, ale w takim razie nie byłoby interesów.
— Przynajmniej nie traciłoby się.
— Zapewne, ale nic by się nie zyskiwało.
— Co od nas chce pan Nancey?
— Zapewne zaproponuje nam jaki układ.
— Obawiam się tego.
— Siedmdziesiąt pięć na sto.
— Albo pięćdziesiąt.
— Albo dwadzieścia pięć.
— Ja najpierwszy na to nie zgadzam się.
— Ba! Nie zgodzę się na zredukowanie na 50 cent. mojego rachunku, który wynosi 48 tysięcy franków. Winieneś, zapłać.
— Bardzo naturalnie. Jednakże jeżeli hrabia zażąda prolongaty?
— Odmówię.
— Odmówmy wszyscy. Tem więcej, że nie dał nam żadnej pewności.
— Tak jest.
— Będziemy go ścigać i prześladować.
— Nie może ogłosić upadłości, bo nie jest handlującym.