Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/100

Ta strona została przepisana.

Lubo już siwy, miał oczy dziwnego wyrazu, jak młodzian trzydziestoletni.
Lady Dudley dla małżonka żywiła pewien rodzaj uwielbienia. Najmniejsze życzenie spełniała bez wahania. Jeżeli dosiadał konia, patrzyła przez okno ścigając go wzrokiem dopóki nie zniknął. Powiem panu, że ta miłość była czemś nadziemskiem.
Lord Dudley okazywał jej względy i uprzedzającą grzeczność, ale nic więcej. Rzadko spędzał z nią wieczory, czasami towarzyszył jej do teatru Opery.
Jako członek wielu klubów bądź to w Londynie, bądź w Paryżu, co najmniej trzy razy lub cztery w tygodniu obiadował po za domem.
Trwało to przez cały pierwszy rok, w drugim jednak roku, postępowanie lorda uległo niezwykłej zmianie. Przebywał daleko więcej w domu, jadał u siebie i prawie codziennie spędzał wieczory pośród rodziny.
Lord Dudley mówił dużo, szczególniej ze mną. Domyślałam się, że znajduje przyjemność w konwersacji ze mną, co mi bardzo pochlebiało. Bez ustanku dziękował mi za starania około jego córek i niejednokrotnie obdarzał mnie podarunkami. Zawsze to jednak czynił w obecności lady, która serdecznie była mu za to wdzięczną.
Dyrektorka z Saint-Denis miała zupełną słuszność, byłam tu traktowaną na równi z całą rodziną lorda.
Byłam szczęśliwą, bardzo szczęśliwą. Tak minęło lat dwa.
Przez ten cały czas, ani jedna z wysokich dziedzi-