Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/101

Ta strona została przepisana.

czek arystokratycznych, nie mogłaby się porównać ze mną pod względem wygód i opieki.
Lord Dudley nigdy, ani jednem słowem nie dał mi poznać co się działo w jego duszy.
Byłam nadto młodą, abym to mogła odgadnąć z ognia jego oczów.
Pewnego dnia, podczas jesieni, a była mgła i niepogoda, lady czując się niezdrową, pozostała w swoim pokoju. Lord Dudley zaproponował podróż z dziećmi do lasku bulońskiego.
Wyjechaliśmy w wielkim otwartym powozie, zaprzężonym w dzielne rasowe rumaki.
Lord Dudley nakłonił mnie do zajęcia miejsca na przodzie wraz z jego starszą córką, sam zaś usiadł naprzeciw z młodszą.
Ubrałam się bardzo wykwintnie. Lady Dudley tak zawsze chciała. Lubię piękne suknie i mam gust...
Konie ruszyły.
Czułam się niezmiernie szczęśliwą jadąc w wspaniałym ekwipażu. Z przyjemnością patrzyłam na lokaja i forysia w wielkiej liberji. Spojrzenia przechodniów upajały mnie. Brali mnie zapewne za jaką miljonową księżniczkę, i to mnie niezmiernie radowało.
Udaliśmy się w stronę jeziorka, które w obecnej porze zawsze jest prawie puste.
Lord Dudley kazał podjechać do „Madrytu,“ częstując nas chłodzącemi napojami i ciastem. Mnie nalał całą szklankę wina Alicante (pamiętam to jakby było wczoraj) a ja wypiłam duszkiem.
Pijałam jedynie wodę selcerską z winem czerwo-