Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/104

Ta strona została przepisana.

Lord Dudley zlekka cofnął swoje ramię i pochwyciwszy moją rękę, ścisnął nagle.
— Panno Blanko, rzekł z wyraźnem wzruszeniem, czy pani wiesz o tem, że jesteś bardzo piękna?
Zawstydziłam się. Rumieńce wystąpiły mi na czoło ale milczałam.
— O tak, bardzo piękna, dodał Dudley, a ten któremu pozwolisz powiedzieć że cię kocha, będzie bardzo szczęśliwym, ten zaś któremu odpowiesz że go kochasz wzajemnie, będzie jeszcze szczęśliwszy. Znam ludzi, którzy by ofiarowali za to połowę swego majątku...
Zrozumiałam dobrze i starałam się wydobyć moją rękę, ale starzec trzymał ją silnie w swoich.
— Panie, rzekłam, puść mnie pan.
— Dlaczego chcesz pani pozbawić mnie szczęścia, Którego obecnie doznaję, panią zapewne obrażam, ale niepodobna żeby w moim wieku wypowiedziane słowa w podobny sposób, nie mogły panią obrazić. Pozostaw mi więc swoją rękę. Pozwól mi powiedzieć.
Nie mógł dokończyć.
— Ojcze! Ojcze! zawołały dziewczynki, chodź-no zobacz...
Lord Dudley puścił moją rękę ofiarując na nowo ramię, lecz udałam że tego nie widzę i zbliżyłam się do mych elewek, których już niepuściłam podczas dalszego spaceru.
Wychodząc z ogrodu wsiedliśmy do powozu. Ja starałam się tak pomieścić, ażeby lord nie mógł się zbliżyć do mnie.
Po powrocie z ogrodu, lady wypytywała nas o wy-