Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/105

Ta strona została przepisana.

padki na spacerze. Dzieci zaczęły opowiadać, a ja tymczasem mogłam odzyskać przytomność umysłu.
Lord Dudley nie pokazał się wcale nawet wieczorem.
Wieczór ten zdawał mi się bardzo długim. Lady zauważywszy moje roztargnienie, pytała mnie o przygnę, złożyłam to na gwałtowną migrenę...
Jakąż miałam noc!
Nie będąc obznajmioną z życiem, nie wyobrażałam sobie nawet, jakie niebezpieczeństwo groziło mi. Jednakże wiedziona przeczuciem, chciałam oddać się pod opiekę lady Dudley i opowiedzieć ową scenę w ogrodzie, rzekłam się jednak tego natychmiast. Pojęłam że nie podobna oskarżać męża przed żoną, która go uwielbiała.
I wreszcie cóżbym jej wyznała!
Lord Dudley wziął mnie za rękę, mówiąc że jestem piękna i że ten któregobym pokochała byłby szczęśliwy.
Zamilczałam więc.
Lord pod tym wypadku znowu jak dawniej zachowywał się względem mnie i zdawało mi się nawet że unika spotkania sam na sam.
Upłynęło kilka tygodni najspokojniej, gdy jednego dnia nadeszła wiadomość o ślubie kuzyna lady Dudley, zamiast tedy wyjechać do Włoch, gdzie mieliśmy przepędzić zimę, pojechaliśmy do Anglii i zajęliśmy mieszkanie w Douglas-Park.
Po przyjeździe lord i lady udali się do zamku hrabiego Lancaster, gdzie wesele miało się odbyć, a ja pozowałam sama z dziećmi i bardzo liczną służbą.
Byliśmy uprzedzeni że nieobecność państwa potrwa