Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/118

Ta strona została przepisana.

— Mój kochany teściu, zapewne znasz dobrze moje obecne położenie!
— Doskonale.
— Przyrzekłeś się zająć moimi interesami.
— Tak.
— A więc nie potrzebuję wiedzieć o niczem więcej. Przywołaj notarjusza. Nie żenię się dla posagu, ale z miłości. Z góry zgadzam się na wszystko co postanowisz.
— Wielki Boże! mój zięciu, zawołał ocierając oczy. Jesteś mój zięciu człowiekiem rzadkim, człowiekiem godnym mojej córki. Jesteś zacnym!
Zebrano potrzebne papiery i wysłano je merowi.
Opublikowanie zapowiedzi miało natychmiast nastąpić i dzień ślubu został oznaczony za dwa tygodnie.
— Jutro rano jedziemy do Paryża, moja kochana Margot, rzekł Bouchard. Już czas wielki aby hrabina zajęła się swoją toaletą i wyprawą. Zapłacimy co będzie potrzeba, aby sporządzili wyprawę w czasie jak najkrótszym.
Mikołaj Bouchard chciał wyprawić wesele, o któremby mówiono szeroko i daleko. Naprzód wielki bal, a potem ognie sztuczne i inne przyjemności.
Pan de Nancey miał wiele trudności z wytłumaczeniem panu Bouchard że wszelkie podobnie hałaśliwe zabawy nie są w modzie i że arystokratyczny ślub odbywa się zwykle bardzo cicho i skromnie.
Pan Bouchard dał się wreszcie przekonać.
— Jakto, wołał, nikt nie będzie widział ani wspaniałych karoc, ani mojej posiadłości? Skromne wesele. To smutno.