Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/121

Ta strona została przepisana.

— Chowam się dla ciebie, odpowiadała panna Lizely, i wierz mi, że to równie wiele mnie kosztuje. Szanuj tę, która będzie twoja żoną; szanując ukochasz tem silniej.
Pawła gniewała ta przezorność i nie zważając na jej wzdraganie się, obejmował ramieniem, Lizely chroniła się do pokoju, prosząc hrabiego aby był rozsądniejszym.
Pan de Nancey nabrał tego przekonania, że wzdraganie się Blanki jest skutkiem opóźnienia ogłoszenia zapowiedzi.
Sam o tem zaczął mówić.
— Pisałem niedawno do sekretarza mera, aby mi nadesłał metrykę urodzenia. W Niedzielę, moja kochana, zaprezentujemy się w merostwie. W dwanaście dni później zostaniesz hrabiną.
Panna Lizely uśmiechnęła się.
— Hrabiną Nancey! twoją żoną, mój drogi Pawle. Zdaje mi się że nie dożyję tej błogosławionej chwili. Oby Bóg pozwolił mi, abym należała do ciebie cała jak obecnie już należę sercem.
Papiery nadeszły lecz brakowało aktu zejścia rodziców. Mer więc odmówił ogłoszenia zapowiedzi. Paweł o tem dobrze wiedział. Trzeba było pisać na nowo do Normandji.
Tym sposobem zyskał znowu jeden tydzień.
Pan de Nancey był niezmiernie strapiony, tak, że Blanka postanowiła ustąpić i pozwolić mu zakosztować tego co nasi przodkowie zwykli nazywać: menus suffrages.