Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/122

Ta strona została przepisana.

Ale Paweł nie kontentował się taką bagatelką i panna Lizely skłonna do następstw, przygotowała fatalnie katastrofę.
Tymczasem czas mijał.
Już tylko pozostawało sześć dni, po upływie których Małgorzata Bouchard miała poślubić hrabiego.
Trzeba było spieszyć się z Blanką albo zrzec się wszystkiego Paweł przybył do Montmorency z twarzą zasmuconą.
Znalazł Małgorzatę przy ojcu.
— Co tobie? zapytała młoda dziewczyna zaniepokojona.
— Kocham cię tak silnie, że zdaje mi się zapominam o wszystkiem na świecie.
— Bardzo dobrze, sądzę że w tem niema nic złego.
— Bezwatpienia, ale jednak popełniłem wielki błąd. Mam kuzyna bardzo bliskiego księcia de C*.
Bouchard usłyszawszy to nazwisko rozpromieniał.
— A więc? Ten książę...
— Nie jest młody, wdowiec, bogaty i bezdzietny.
— Do licha! więc pan będziesz dziedziczył?
— Bez wątpienia.
— I odziedziczysz tytuł?
— Prawdopodobnie.
— Wielki Boże! Więc go pan obraziłeś?
— W tak fatalny sposób, że zapewne mi nie przebaczy. Postaw się na mojem miejscu, drogi ojcze. Zapomniałem zupełnie zawiadomić go o nastąpić mającem połączeniu z twoją córką.