Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/123

Ta strona została przepisana.

— To źle! Zdaje się mi jednak że będzie można temu zapobiedz.
— W jaki sposób?
— Napisać.
— Książę wystąpienie moje uzna za spóźnione. Wyobraź sobie, ślub ma być za sześć dni. Dla wyratowania się trzeba się z nim zobaczyć.
— Któż ci przeszkadza?
— Odległość... Mieszka w Bretanii, a jego zamek znajduje się w Quimper. Pojechać tam znaczy tyle co stracić dwa dni.
— Cóż to szkodzi? Można zaryzykować dwa dni dla wuja i do tego bezdzietnego.
— Ale rozstać się z moją najdroższą na dwa okropne dni.
— Ona jest tak rozsądną że sama doradzi ci tę podróż.
— Ja cię zawsze muszę zachęcać do tego co się zgadza z wolą ojca i moją, rzekła Małgorzata.
— Jedz i wracaj prędko mój zięciu.
— Niestety, ta myśl trudna do wykonania. Obciąłbym bowiem przywieść także i wuja, tylko że od dwóch lat choruje na podagrę.
— A zatem złóż mu odemnie ukłony i powinszowawania, dodał Bouchard.
We dwie godziny później Nancey przybył do willi panny Lizely.
Blanka przyjęła go jak zwykle, drżąc z obawy o siebie.
Dzień był gorący i duszny.