— Pani! Godzina odejścia ostatniego pociągu zbliża się, ale Robert prosił mnie abym uprzedził panią że nie dojedzie do stacji bez wypadku... konie się zrywają... Zaledwie dwóch służących zdołało je utrzymać.
— Niech je wyprzęgą, zawołała Blanka. Czyliż pan hrabia mógłby odjechać w taką porę. Przygotuj pokój z obiciem...
— Więc mię zatrzymujesz? rzekł Paweł głosem drżącym.
— O, nie dziękuj mi! odparła Blanka. W podobnej nocy zatrzymałabym nawet śmiertelnego wroga... jeżelibym miała wroga, o czem wątpię.
— Zdawałoby się że noc stoi na moje rozporządzenie, pomyślał Paweł.
— Pokój pana hrabiego przygotowany, rzekł służący.
— Do widzenia, mój przyjacielu, szepnęła do Pawła ściskając mu rękę. Już jest późno i oboje potrzebujemy wypoczynku... Pragnę abyś pod moim dachem ma sen spokojny.
James poprowadził hrabiego na pierwsze piętro.
Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/126
Ta strona została przepisana.