Lebel-Gerard w białym krawacie, we fraku, promieniejący radością i nieustannie winszujący hrabiemu, stawił się najpierwszy jako główny propagator małżeństwa skojarzonego przez siebie.
Wyszła Małgorzata.
Nigdy nie widziano nic piękniejszego, nic bardziej czarownego i niewinnego
— Cnoto mego życia! zawołał ojciec, jakaż to śliczności hrabina!
Paweł ujrzawszy swoją przyszłą małżonkę, zupełnie zapomniał o Blance Lizely.
Mały orszak składający się z kilku osób zajął cztery tylko powozy.
Inne powozy próżne, szły tuż za nimi.
— Małżeństwo cywilne odbyło się w kilka minut, małżeństwo religijne trwało daleko dłużej.
Przybyli z Paryża śpiewacy i muzykanci wykonali Mszę z całą świetnością.
Proboszcz z Montmorency pobłogosławiwszy małżonkom wystąpił z mową.
Małgorzata wcale nie ukrywała swego wzruszenia.
Paweł równie był wzruszony jakkolwiek nabożeństwo wydało się mu nieco przydługie.
Nakoniec nowozaślubieni, rodzice i świadkowie powrócili do gotyckiego zamku, w którym czekało wspaniałe śniadanie, i pan Gerard wypowiedział bardzo piękną deklamację.
Po śniadaniu Paweł uprowadził Boucharda już nieco pijanego do biblioteki, składającej się z szaf pełnych książek w przepysznej oprawie.
Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/129
Ta strona została przepisana.