Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/13

Ta strona została przepisana.

— Człowiek zawikłany w interesach miałby zupełnie inną minę, szepnęli do siebie. Portfel zawiera niezawodnie bilety bankowe. Pan hrabia przyszedł zapłacić nasze rachunki, i jeżeli nie otrzymamy wszystkiego to zawsze większą część.
Uśmiech stereotypowy na ustach przemysłowców stawał się coraz słodszym.
Pan de Nancey pozdrowił wszystkich ręką, z takim wdziękiem, że twarze jeszcze bardziej wyjaśniły się.
Hrabia gotował się do mówienia, wierzyciele do słuchania.
— Moi kochani dostawcy, rzekł, pozwólcie mi przedewszystkiem podziękować sobie jak należy. Przybyliście na moje wezwanie z godną podziwu punktualnością. Opuściliście bez wahania wasze pracownie, wasze wyśmienite interesa, dla uczczenia mnie dzisiaj swoją obecnością. Jestem wdzięcznym wam tak, że nie jestem wam w stanie wypowiedzieć. Jestem zachwycony tem przyjacielskiem posiedzeniem. Daliście mi nieobliczone dowody swego zaufania. Jednem słowem, jesteście moimi przyjaciółmi, prawdziwymi przyjaciółmi i daję wam słowo honoru, że nic na świecie tak nie cenię jak moich wierzycieli. Ten wyraz „wierzyciele“ nie wiem dla czego, ale razi mój słuch i szczerość, otwartość powstrzymuje. Zmieńmy go.
— Do licha! odezwało się kilku półgłosem.
Wstęp taki zaniepokoił ich cokolwiek.
Jeden z nich więcej nieco wtajemniczony w literaturę klasyczną pamiętał doskonale ową scenę między