Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/132

Ta strona została przepisana.

Blanka uwierzyła temu odjazdowi. Starała się dociec przyczyny ale nie mogła.
— Napisze do mnie z Londynu, pomyślała, nie podejrzywając zupełnie haniebnego opuszczenia. Jakim sposobem hrabia zdolnym byłby do przeniewierzenia tak namiętnej miłości.
Minęły dni, list nie nadchodził.
Blanka powróciła do hotelu w Boulogne i zaofiarowawszy luidora kamerdynerowi, domagała się rzetelnej odpowiedzi.
— Pan hrabia nie przyjechał i nie pisał... Nic o nim nie wiemy.
Młoda kobieta w tem uporczywym milczeniu przeczuwała nieszczęście, ale nie dawała jednak zupełnej wiary... Zapewne usunął się od prześladowań wierzycieli, pomyślała. Być może dopuścił się jakiego niezbyt moralnego postępku, co się wydarza często tym, którzy mają długi.
Ale dla czego nie pisze nic do niej, do niej, swojej ukochanej narzeczonej, któraby go zdołała wyratować z smutnego położenia.
Biedna kobieta przypuszczała wszystko, nigdy jednak takiej haniebnej zdrady.
Nareszcie po upływie tygodnia James wraz z innemi listami przyniósł także i list od hrabiego.
Panna Lizely pochwyciła go z niecierpliwością i rozerwawszy pieczątkę poczęła czytać.
Nagle jej oczy rozszerzają się, nadzwyczajna bladość okrywa jej oblicze... drży całem ciałem.
W liście znajdowały się tylko dwa wiersze tej treści.