Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/147

Ta strona została przepisana.

powabną żonę... bo rzeczywiście jest czarującą z twarzą Madonny, uśmiechem dziecka i wielkiemi naiwnemi oczami.
— Pani ją widziałaś?
— Czy pana to dziwi?
— Bardzo...
— A jednak to rzecz bardzo prosta. Chciałam poznać moją rywalkę. Otóż, jednego dnia pojechałam do Montmorency i korzystając z pańskiej nieobecności, prosiłem o pozwolenie zwiedzenia parku. Ten zamek prawdziwie oryginalny. Pani hrabina siedziała pod lipą rozmawiając z pięknym młodzieńcem...
— Z pięknym młodzieńcem?
— Bardzo pięknym, hrabio. Bardzo młodym, najwyżej lat dwadzieścia trzy... szczupły, blondyn, z małemi wąsikami, zapewne jeden z pańskich przyjaciół, Pani hrabina zajęta rozmową nie zwróciła na mnie uwagi, miałam więc sposobność przypatrzenia się jej... Podobała mi się nadzwyczajnie. Hrabina rozkoszna osoba. Wiele ma lat?
— Siedmnaście.
— Biedne maleństwo... ależ to dziecko! Siedmnaście! Ja mam dwadzieścia pięć. Widzisz pan jak jestem stara w porównaniu z nią. Hrabio, jesteś szaleńcem.
— Nie kocham jej, odparł sucho hrabia.
— Ależ mój przyjacielu, jesteś potworem, bo wreszcie jeżeli jej nie kochasz, po cóż się żeniłeś?
— Pani wiesz że byłem zrujnowany.
— Aha! Interes pieniężny... Miliony pana Bouchard.