Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/149

Ta strona została przepisana.

— Wypędzisz mnie?
— Bez litości. Nie jako przyjaciela ale jako wroga. Cóż wybierasz?
— Pani wiesz przecie, wszystko, oprócz twojej nienawiści.
— A więc nie wspomnisz nigdy, ani jednego słowa o miłości.
— Spróbuję!
— To za mało, odpowiedź stanowcza, albo pożegnamy się.
— Dobrze... będę milczał.
— Wybornie! Takim właśnie mieć cię pragnę. A teraz mówmy o tem, co nie jest wzbronione.
Pan de Nancey wyszedł od Blanki po upływie dwóch godzin, czując że życie jego zależy od zręcznej syreny.
Ta widząc go odchodzącym szepnęła.
— Trzymam go! Odszedł przekonany żem mu przebaczyła, że go kocham, że jestem jego przyjaciółką. Czyliż taka kobieta jak ja przebacza? O omyliłeś się panie hrabio, obelgę i hańbę pamiętam doskonale!