Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/154

Ta strona została przepisana.

nikczemna, że broń zwrócona ku twoim piersiom stanowczo kazała mi zapomnieć o mojej przysiędze. Czy pojmujesz teraz prawdę słów moich. Pawle ja cię zawsze kochałam... Pawle kocham cię więcej niż kiedykolwiek!
— I miałaś odwagę ukrywać to przedemną. Nakazałaś mi milczenie?
— Było tego potrzeba.
— Dla czego? Ponieważ. znam doskonale wartość i siłę twych słów błagalnych... Chcąc oprzeć się twym prośbom, potrzeba było zakazać ci mówić o miłości. Wiedziałam, że widząc cię na kolanach zapomnę o hańbie i o łzach wylanych...
— A więc jestem przy tobie! Przy twoich nogach. Zapomnijmy o przeszłości i bądźmy szczęśliwi!
Szybkim ruchem panna Lizely pochwyciła rewolwer, który hrabia położył na stoliku.
Wymierzywszy go w swoje piersi i odstępując parę kroków rzekła:
— Do ciebie należy teraz posłuchać mnie panie hrabio.
— A! krzyknął Paweł zrozpaczony, więc to była tylko komedja. Mój trup, byłby dla ciebie nieco niewygodnym. Rozbroiłaś ranie, zabijając w inny sposób.
— Nie! Sto razy nie! Ponawiam moje wyrazy. Kocham cię. Ale należy koniecznie rozgrzeszyć twoje zamiary. Znając moje serce, pogardziłabyś memi obowiązkami. Muszę zapanować nad moją młodością. Pierwej nim należeć będę do ciebie zabiję się.