daleko, do jakiego kraju, który ty wybierzesz i tam ukryjemy się, v głębi tajemniczej groty.
— Nigdy!
— Dla czego?.
— Jesteś zbyt bogaty, nie chcę aby mnie posądzono, żem oderwała od żony męża dla opanowania jego majątku.
— Pozostańmy zatem tutaj.
— Czy myślisz że przyjmę podobnie nierozsądną propozycję. Cóżby świat powiedział o hrabi Nancey, który mieszka ze swoją kochanką?
— Okryjemy się nieprzeniknioną tajemnicą.
— Pańskie zniknięcie narobi hałasu. A przytem mówiono o mnie już: kochanka lorda Dudleya. A ja, nie zapomnij, jestem córką barona Lizely. Nie chcę aby mnie znowu tytułowano: „kochanka hrabiego de Nancey.“ Dość już i tak hańby.
— Ależ nareszcie czegóż więc żądasz? szepnął Paweł.
— Mówiłam już, nie chcę więcej cierpieć.
— Trudno przypuścić abyśmy nie zaradzili temu szukając wspólnie.
— Szukajmy, zgadzam się z całego serca.
Pan de Nancey oparł głowę na dłoniach i nadaremnie zastanawiał się, badał i zamyślał się. Zmuszony przyznać się do niezaradności, zadanie nie zostało rozwiązane.
— Otóż ja, wymówiła panna Lizely z naciskiem tryumfu, ja znalazłam.
Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/157
Ta strona została przepisana.