Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/158

Ta strona została przepisana.

— A! krzyknął Paweł. Mów więc.
— Potrzeba przedewszystkiem zerwać z życiem nieporządnem, które niegodne jest ciebie i nie odpowiada twojemu majątkowi. Potrzeba powrócić do domu i zbliżyć się do hrabiny.
— Jakto? zapytał mocno zdziwiony hrabia.
— Tylko na pozór, odparła Lizely, idzie, powiadam, o zachowanie powierzchownej przyzwoitości, wszystko co się zbliża do nieporządku, sprowadza pogadanki nie potrzebne. Raz zostawszy wzorowym mężem, w oczach świata przedstawisz mnie swojej żonie, z która zawiążę stosunki przyjaźni. W takim razie tylko będę mogła kontrolować twoje zachowanie się, najmniejsza radość w oczach twojej żony, uprzedzi mnie o tem co mam myśleć. Oto mój projekt. Jak ci się zdaje?
Pan de Nancey mimowolnie zadrżał. Nieco uczciwości pozostałej w jego sercu, oburzyło się na przedstawienie Blanki żonie w charakterze przyjaciółki...
— Wahasz się? zawołała Blanka marszcząc brwi i ciskając z oczów błyskawice. Żegnam cię nie zobaczymy się więcej.
I krokiem pewnym obróciła się ku drzwiom.
Ruch ten był dostatecznym do unicestwienia błysku woli hrabiego.
— Nie waham się, rzekł, twoja wola jest moją.
— Doskonale, odpowiedziała panna Lizely. Daj mi dowody przez natychmiastowe wykonanie mojej woli. Tego wieczoru powrócisz do Montmorency. Co się tycze przyczyny przedstawienia, wybierzesz pierwszą