Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/163

Ta strona została przepisana.

— Strzeż się, moja droga.
— Dla czego?...
— Mógłbym być zazdrosnym o tę przyjaźń tak niespodzianą.
Małgorzata rzuciła się na szyję mężowi, wołając:
— Zazdrosny! Ty! Wiesz przecie, że ja cię kocham nad życie... ty wiesz że cię ubóstwiam.
Hrabia umilkł.
Małgorzata była tak młoda, tak piękna, tak urocza.
Niestety, między ich dwoje wcisnęła się postać Blanki.
Pan de Nancey ucałował żonę w czoło jak brat i wyszedł z salonu.
Małgorzata obrażona tą obojętnością, rzekła do siebie.
— Byłam nierozsądną, mając nadzieję... On mnie nie lubi, odpycha... nie kocha, nigdy mię kochać nie będzie.
Tego wieczoru Małgorzata nieustannie płakała.
We dwa dni później hrabia zawiózł małżonkę do Ville d’Avray.
Blanka przyjęła hrabinę nie posiadając się z radości, zatrzymała gości aż do wieczora i przyrzekła z końcem tygodnia odwiedzić swoją małą przyjaciółkę.
Dotrzymała przyrzeczenia.
W ciągu dwóch tygodni wizyty przemieniały się kilka razy.
— Kochane dziecko, rzekł jednego dnia hrabia, zdaje mi się, że się wkrótce staniecie nierozłączonemi przyjaciółkami. Czy się nie mylę.