Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/164

Ta strona została przepisana.

— Nie, nie mylisz się wcale, im więcej ją poznaję, tem więcej kocham.
— Otóż przychodzi mi do głowy jeden projekt.
— Jaki? zapytała hrabina.
— Jesień dopiero się zaczyna i zdaje się będzie bardzo piękna. Do Paryża wyjedziemy później. Nic zatem nie przeszkadza zaprosić na wieś Blankę.
— Ale czy się zgodzi?
— Jeżeli ją poprosisz, sądzę że nie odmówi wcale.
— Ach jakże będę szczęśliwą i jakże będę wdzięczną tobie.
Tego samego dnia Blanka jakby uprzedzona o niecierpliwości swojej przyjaciółki, przybyła niespodzianie do Montmorency.
Hrabina jakby obawiając się odmowy, z najmilszym uśmiechem zaprosiła Blankę aby przez jakiś czas zabawiła w Montmorency.
— Nie mów nie, moja droga, twoje tak, uszczęśliwi mię prawdziwie.
— Drogi aniele, odpowiedziała panna Lizely, całując swoją rywalkę, byłabym własną swoją nieprzyjaciół gdybym samowolnie wyrzekła się tego szczęścia.
— A więc przyjmujesz?
— Z całego serca.
Małgorzata równie ucałowała Blankę klaszcząc w ręce jak dziecię.
— Ach jakże jesteś szlachetną i dobrą. Od dzisiaj pozostaniesz z nami. Nie wrócisz już do Ville d’Avray, wszak tak?
— Owszem z ochotą. Radabym nie rozstawać się