Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/176

Ta strona została przepisana.

nieczność silniejsza niż moja wola, zmusiły mię do oddalenia się z Montmorency.
Miałem nadzieję być u pani dzisiaj. Nie mogę. Pojedynkowałem się! Byłem tyle nierozsądny, żem pozwolił przebić sobie szpadą prawe ramię. Cierpię bardzo, ale pragnę wyzdrowieć i wyzdrowieję. Pragnienie widzenia pani będzie dla mnie najskuteczniejszym balsamem.
Posyłam pani wraz z moim listem wyrazy niezaprzeczonego, głębokiego szacunku, serca oddanego pani z zupełnem poświęceniem“.
Kiedy Małgorzata ukończyła list, czuła mocne uderzenie serca, bladość śmiertelna pokryła jej oblicze i usta drżały jak w febrze.
Raniony! szepnęła głosem cichym, niewiedząc nawet co mówi.
Bił się zapewne o kobietę. Mógł umrzeć, on? Lecz jeżeli umrze, cóż ja uczynię. Paweł mnie nie kocha. Blanka mną gardzi. Dla wszystkich jestem obcą... Rene jedynie jest moim przyjacielem... Rene jedynie jest moim bratem... Czuję, że szaleję.
Kryzys był gwałtowny, silniejszy od rozumu.
Małgorzata uczyniła krok, który mogłaby zaledwie usprawiedliwić czystość serca i popęd naturalny szlachetnego charakteru.
— Jestem kobietą, rzekła, nie ma w tem powodu do popełnienia nikczemności. Rzecz, czyn tylko, nie przez słowa dowodzi się miłości. Rene jest sam, opuszczony... Pójdę.