Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/178

Ta strona została przepisana.

placu Ventomile Nr. 7 i że czekałeś na nią, aby ją odwieźć napowrót. Być może zażądają twego świadectwa.
— Bardzo dobrze. Jeżeli wizyta potrwa sobie pójdziemy na kufelek, dodał furman.
Małgorzata weszła do sieni.
— Gdzie pani idzie? zapytał ją odźwierny wyszedłszy ze swej loży.
— Do pana Nangis.
— Antresola, drzwi na prawo.
Pani de Nancey przestąpiła próg i weszła na schody, zapukawszy do drzwi, została przyjętą przez służącego.
— Pan de Nangis? zapytała:
— Raniony, nie przyjmuje nikogo.
— Ale mnie przyjmie... Chcę go widzieć koniecznie...
Lokaj pokornie się ukłonił i wprowadził hrabinę do mieszkania.
Młoda kobieta weszła do sypialni barona.
Leżał na łóżku ze starożytnemi ozdobami. Na kołdrze spoczywała ręka owinięta bandażem skrwawionym.
Na odgłos otwieranych drzwi otworzył oczy. Podniósł się na chorej ręce pytając:
— Kto tam?
— To ja, odpowiedziała Małgorzata, zbliżając się do łóżka i podnosząc zasłonę z twarzy.
Rene zrobił ruch, niedowierzał własnym oczom.
— Jakto? To pani, pani hrabino? Pani u mnie; to niepodobna.
— A jednak prawda, odpowiedziała młoda kobieta. Pan jesteś raniony, cierpiący, byłam wielce zaniepokojona, chciałam pana widzieć i przybyłam. Nic natu-